Puff - jak gorrrrąco! Duszno, wilgotność, moskitiera, w salezjańskim pokoju – jak zawsze - zapach starych materaców i drewna, kurzu i strychu, na zewnątrz słodko-kwaśna woń owoców i trawy. Słychać za oknem cykady buzujące nocą i chmary unoszących się do lotu ptaków za dnia. Świat równikowy zastygł w oczekiwaniu na rozładowującą ciśnienie porę deszczową. Na razie próbują z napięciem radzić sobie wielkie wiatraki w pokoju.
Pierwsze dni to jednobrzmiące preludium do serii wydarzeń która jest mi za każdym razem zapisana inna. Czasem jest to projekt pomocowy, czasem dziennikarski, tym razem na chwilę w Ugandzie pojawię się tylko ze względu na przyjaciół.
Nabrzmiałe z gorąca mam stopy i dłonie, brakowi komfortu towarzyszy z początku brak znalezienia sobie odpowiedniego miejsca. Uderzyły we mnie zapachy, kolory, duchota i zgiełk, uradowała zaś znajomość sytuacji na ulicach i w domach, wytęsknione gesty, uśmiechy i spojrzenia. Zapomniałam już, że uśmiech może być aż tak szczery – moje usta od kilku miesięcy zamarły w skrzywieniu – wspomnieniu rozpromienionych twarzy mieszkańców Afryki Środkowo-Wschodniej.
Internet z roku na rok lepszy. No raj na ziemi.
Jak na początku każdego pobytu, łapię się na gestach na które nie powinnam sobie pozwolić – przełykam krople wody po umyciu zębów, dotykam ust palcami, chodzę na bosaka. Muszę się bardziej pilnować – przechodzi przez myśl.
Przy tak gwałtownym zderzeniu, jestem najbliżej Afryki. Staram się wiele zapisać, by umieć wytłumaczyć przyjaciołom w Polsce, że, łyk tutejszej wody - a wydaje mi się, że daleko mi od postradania zmysłów - ma inny, pełniejszy smak. Afrykańska woda jest - w odróżnieniu do zakupionej w Europie – po prostu mokra.