Dobrze jest pisać o Afryce z perspektywy czystego biurka w Mokotowskim mieszkaniu, zagryzając pizzę, ze stopami opartymi o kaloryfer. Dobrze nieskończenie rozkoszować się różnymi smakami: czosnkowymi sosami na chrupiących, doprawionych ziołami grzankach, plastikowymi misiami Haribo, ciepłymi ciastkami z jabłkiem i cynamonem na francuskim cieście. Za oknem księżycowy, nie bardzo szczypiący w nosy klimat. Gołe drzewa i granatowo fioletowy kolor nieba o szóstej po południu już trzeci miesiąc, Amy Winehouse jak kot, słodko zawodzi na cały regulator.
Potrzebowałam tej zmiany, chciałam wreszcie brzuch zapchać, jak wróciłam miałam możliwość spróbowania wszystkiego. Najtrudniej było zabrać się do pisania, tyle było rodzajów szamponów do nałożenia na włosy i perfum do psiknięcia w dziwne miejsca. Zmysły mam wciąż wyostrzone, uśmiechów szukam pełniejszych i emocji bardziej podkręconych.
Pracy nie mam, pewnie wyglądam i piszę w zbyt nudny sposób. Dla mnie teraz im bliżej szczerości, tym ciekawiej. Może moje CV wygląda dość niewiarygodnie i najwyżej można je przejrzeć z powątpiewającym i kpiącym uśmiechem. Nie mogę się najeść, wskazówka wagi przesunęła się o 10, wielkich, mamucich oczek. Nie chce mi się ciekawie pisać ani niczym zasłużyć na wielkie pensje czy ludzkie pochwały. Nie chcę być znana, ostatnio marzę, by walczyć w cichości biurka o wielkie sprawy.
Tymczasem wiele jest afrykańskich zapisków, które nie ujrzały jeszcze światła dziennego, zabieram się więc niniejszym do roboty – wklejania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz