sobota, 11 lipca 2009

Porządek świata, 5.05.2008

Moja ciekawość, jak wygląda prawdziwy porządek świata nie zaczęłaby się gdyby nie propozycja Magdy.
- Helena, chcesz odpocząć? - zaproponowała o świcie - Pojedź ze mną dziś do Buvumy, na prawdziwą afrykańską wieś - mam zawieźć wynagrodzenie tamtejszej kadrze nauczycieli.
Kilka godzin później przedzierałyśmy się na motorze, cienką, polną drogą, która wije się jak wąż wśród gęstego buszu. W bujnej, zielonej trawie udało nam się wypatrzeć wymalowanego jak na herbie, koronnika szarego - symbol Ugandy. Po kilku kilometrach przywitała nas Buvuma - odsłaniała swoje oblicze bez zażenowania i ceregieli - wzdłuż ścieżki spacerowały kilku- i kilkunastoletnie dzieci z motykami, mężczyźni częściej pokazywali nagi tors a kobiety siedziały przy dymie palenisk. Dotarłyśmy do starej szkoły, właśnie była przerwa, więc dzieci zajęte były ulubioną czynnością - wydłubywaniem z ceglastego muru czerwonych mrówek na drugie śniadanie. Do Magdy podszedł kierowca motocyklu, jej przyjaciel ze szkoły w Bombo:
- Panienko - zwrócił się grzecznie - motor złapał gumę i musimy zadzwonić na misję, by wyholowali maszynę z buszu.
Hindus-misjonarz przybył prędko, załadowaliśmy motor na pickupa i wybraliśmy się w drogę powrotną. Nagle Hindus zatrzymał samochód. Spojrzałyśmy po sobie z Magdą - usłyszałyśmy tajemnicze stwierdzenie, że misjonarz musi jeszcze "rozprawić się" we wsi z mieszkańcem, którego krowa wyprowadzana była według relacji świadków na
poletko należące do misji. Trzasnęły drzwi białego samochodu A ksiądz szybkim krokiem udał się w kierunku rodziny przycupniętej przed przydrożną chatą. Zaczęła się awantura. Naraz wbrew sprzeciwowi rozpaczającej kobiety Hindus chwycił jedyną kozę rodziny, zawołał na kierowcę, by ten przywlókł sznur i zaraz miałyśmy na pickupie wierzgającego i krzyczącego współpasażera. Nie mogłyśmy wyjść z osłupienia.
- Dlaczego? - dopytywałyśmy się duchownego - przecież ksiądz im zabiera ich zwierzę. -To kradzież, cisnęło mi się na usta.
- Z nimi tak trzeba – odparł zdenerwowany - jeśli nie pokaże im, że ja tak na poważnie, to mnie zignorują i krowa nadal będzie pasła się na misyjnym polu. Powiedziałem im - jeszcze jedno wykroczenie i zarżnę sobie zwierzę na kolację.
Przypomniały mi się słowa pewnego polskiego misjonarza z Namugongo, że nie cierpi Hindusów z najniższych kast, którzy zalewają Ugandę, odreagowując swoje kompleksy.

----------

W Afryce zetknęłam się z różnymi postawy misjonarzy. Byli oddani sprawie, poświęcający los nieznanym potrzebującym, byli i tchórze i zdrajcy, którzy rozpływali się w papierach kościoła, byli też poczciwi duchowni, niepotrafiący jednak odmówić sobie poczucia wyższości nad innymi nacjami. Polski ksiądz w Zambii tłumaczył mi kiedyś, że nie wolno uświadamiać Afrykanów, że są narodami.
- Nie są gotowi - tłumaczył - by brzemię niewolnictwa opisywać im w kategoriach ludobójstwa, by biały przyznał się do wprowadzenia chorych podziałów na mapie Czarnego Kontynentu. Dlatego biały używa słowa "plemię", bo "plemię" to już nie "naród", prawda?.

c.d.n.

Buvuma, w poszukiwaniu mrówek





Mrówki, tym razem nie w klawiaturze



FOTORELACJA Z WYPRAWY DO BUVUMY-PICASA

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

od srodka to wyglada nieco inaczej. cala ta frazeologia o "zrownowazonym wzroscie" "pomocy rozwojowej" brzmi koherentnie, co nie zmienia faktu, ze cale to smutne podworko miedzyanrodowych ngo's to wspaniały biznes.
strasznie to przykre kiedy dodatkowo opatruje sie te pseudo-pomoco zdjeciami dzieci.

Helena Gołdon pisze...

Drogi Anonimowy,
Gdybys dowiedzial sie, jak intratny jest to biznes to chyba bys zrezygnowal ;-)

Doklada sie niejednokrotnie z wlasnej kieszeni :) Choc to prawda, zalezy gdzie. Slyszalam o organizacjach, gdzie 81% funduszy idzie na wydatki administracyjne.

Sa tez dobrzy ludzie, serio serio.