wtorek, 2 września 2008

Staszek, 2 września 2008

Staszek jest w wieku mojego ojca. Ostatni raz był w Polsce w grudniu, na święta, ale rodziny nie widział. Tłumaczy mi przy piwie w małym barze w Kirece, że tylko go denerwują, więc wolał święta spędzić z kolegami, bo "przyjaciele z podstawówki pozostają na całe życie".
- To ilu masz synów, Staszek?
- Dwóch - spuszcza głowę. - Jeden ma 16, drugi 14.
- Nie tęsknią za Tobą?
(milczenie)
Do Ugandy Staszek wyjechał 12 lat temu, za pracą. Przyciągnęła go reklama w lokalnej gdyńskiej gazecie. Poszukiwano pracowników w przemyśle stoczniowym na równiku. Siedział w porcie, już wtedy miał słabość do alkoholu. Do tego problemy z żoną i dzieci. - Trzech nas chciało tej roboty - ale ja miałem największe doświadczenie - tłumaczy z uśmiechem.
Mowa Staszka jest dla mnie niezrozumiała. Często zaczyna zdanie, kończy je w myślach. Zdarza mu się zapamiętać się i tracić kontakt z otoczeniem. Po kilku minutach wydaje mu się, że wytłumaczył mi wszystko, co zdążyło przejść mu w tym czasie przez myśl. „Zdziczałem i czarni mi w tym sporo pomogli” – powtarza sięgając po piątą tego wieczoru butelkę.
Jedyną osobą, z którą, jak twierdzi, utrzymuje dobry kontakt jest jego przybrana córka, 16-letnia Ugandyjka, Jackie. „Nazywa mnie ‘dad’, wiesz?” – powtarza przez łzy. Nie umie powstrzymać histerycznego łkania. Wynajmuje dom dla obojga i płaci za Jackie składkę szkolną.
- Nie jesteś z nią związany? – pytam uważnie śledząc jego ruchy.
- No co ty, robię to bezinteresownie. A po paru chwilach dodaje: - Próbowałem kilka razy trochę ją podotykać, ale nie chce. Naprawdę jej nie rozumiem.
Ja też nie rozumiem Jackie i jej rówieśniczek. Od wielu lat organizacje pozarządowe bezskutecznie próbują walczyć z ugandyjskim fenomenem „sugar daddies” – sponsorów.
Staszek odwozi mnie do domu. Po drodze ledwo uchodzimy z życiem – Staszek omal nie doprowadził nas do bardzo groźnego czołowego zderzenia. Nie udało mi się go przekonać, żebyśmy wzięli taksówkę. Prowadzi, jak miejscowi, nawet po kilku piwach, 4 razy „skasował samochód”, za każdym razem wychodził bez szwanku. Po traumatycznym przeżyciu nie pozwala mi wysiąść z samochodu, zmusza mnie, bym została i pojechała z nim zobaczyć miejsce pracy. Z duszą na ramieniu pokonuję trasę. Wysiadam.
- Moja koleżanka mieszka w pobliżu – przekonuję.
Staszek żegna się ze łzami.
- Tak bardzo chciałem porozmawiać z kimś po polsku, dziękuję, że się zgodziłaś.
- Do widzenia– żegnam Polaka po raz ostatni i znikam prędko za rogiem.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

a to ci historia.

Unknown pisze...

Co do dziewcząt i sponsorów, to czytałem w gazecie, jest wcale nie tak mało w Warszawie studentek, które studiują dzięki "sponsorom".
Jest takie stare słowo "utrzymanka", to chyba to samo...

lavinka pisze...

Ano sporo się ich kręci po centrach handlowych. Taki czas,że nowa komórka jest ważniejsza niż ludzka godnosć.

czy wydra wygra? pisze...

Mało nie jest, bo co i rusz czytam o tym. Po galeriach to raczej małolaty.
Ze studentkami jest ten problem co za granicą, tzn. mieszkania za seks.

Bartek pisze...

hej Hela - wciągające te Twoje mrówki. Pozdrawiam! BK