poniedziałek, 21 lipca 2008

Matatu, 21 lipca 2008

Za oknami matatu przesuwają się scenki. Na moich kolanach ciepło czyjejś, swobodnie spoczywającej dłoni. Nie czuć w niej spięcia, nie znać stresu, to tu w Ugandzie jakieś abstrakcyjne pojęcie. Właściciel dłoni pewnie przejęty jest swoimi małymi sprawami, ale nie wpływa to na stan jego ciała a nawet umysłu.
- Przesuniesz się odrobinę? - pytam trochę nerwowo.
- Ja z tym nie mam żadnego problemu – odpowiada i posłusznie daje mi miejsce.
Nie ma może w umyśle mojego sąsiada miejsca na zbyt perspektywiczne myślenie, ale nie ma też przejęcia problemami, których nie ma. - Nie denerwuje Cię w Kampali ten tłok, kurz i korki? – pyta szczerze.
- Ja przyzwyczajona.
- Ja chyba wkrótce wrócę na wieś i będę kopać.
No tak, przecież zawsze można wrócić na wieś – myślę. Wszystko daje ziemia, do takich standardów są przyzwyczajeni w większości pochodzący z innych części Ugandy mieszkańcy Kampali. Dobrze wrócić na wieś. Nie ma oczekiwań, nie ma roszczeń, nie ma zawodu. Mimo to znam takich, co od 8 lat kilka razy w tygodniu powtarzają, że niebawem wrócą na wieś. Nie mogą długo usiedzieć w stolicy, tęsknią za wykarmionym słońcem mango z północy. Ale nie wracają. Konflikt wystraszył ich na dobre i nie wiadomo, czy nadejdzie wiecznie oczekiwany dzień powrotu do ziemi obiecanej. Pojawiła się też perspektywa życia według nowych standardów, trudno je porzucić na rzecz grzebania w ziemi. Mimo to, Mama Rose powtarza zawsze, że Kitgum jest naj. Cieszą mnie przejawy lokalnych patriotyzmów. To napawa nadzieją na jedną Ugandę, bez podziałów i wojen.

Wyglądam za okno. Zawsze wrażenie robi na mnie ile można załadować na taki rower albo motorową taksówkę boda-boda. Z bagażnika jednośladu czasami zwisa bezładnie tuzin powiązanych w pęczek za nogi żywych kur lub wytrzeszczających oczy gęsi czekających na przeznaczenie.








Brak komentarzy: